KorpoRzeczywistość

darth-vaderKażdy koniec roku to w korpo zawsze po trochu nerwówka, a po trochu jednak etap wyluzowania. Przynajmniej w mojej korpo. Niby trzeba zasuwać by jeszcze jak najlepsze dowieźć dla firmy wyniki i jak najlepiej zamknąć kwartał, a z drugiej jednak można już trochę odsapnąć bo niewiele jest już od nas zależne – dajmy sobie na luz przed rozpoczęciem nowego kwartału/cyklu/roku (as usual – przynajmniej u mnie bo to taka trochę sprzedażówka…choć not quite).

Ja swoja cyklówkę przeżyłem tydzień temu – dla tych co nie wiedzą, cyklówka to taki sabat w każdej korpo (może być inna nazwa) , zjeżdżają się wszyscy pracownicy i słuchają co wielkie głowy maja do powiedzenia o pracy w kolejnym cyklu, i choć nie wiem jak to wygląda we wszystkich innych korpo to u mnie nie ma radosnego (choć sztucznego) trzymania się za ręce i wspólnego skandowania ze jesteśmy zajebiści! Jesteśmy zdolni! Jesteśmy zmotywowani! …całe szczęście. Ale wieczorami standardowo – chlanie, imprezowanie na wspólnym dancingu i zacieśnianie więzi w zespołach.

Sam zespół to w sumie istotna rzecz, bo od tego jacy się w nim znajdują ludzie, dużo zależy. Szczególnie gdy się z nimi pracuje na codzień – ja z racji swoich obowiązków raczej się z zespołem nie widuję, każdy pracuje na swoim terenie, czasami ze sobą pogadamy przez telefon i w zasadzie, na tym się kończy nasza interakcja. Muszę przy tym przyznać (bez jakiegoś przechwalania się, taki po prostu fakt), ze zawsze starałem się służyć radą i pomocą gdy ktoś mnie o to poprosił. Bo czemu nie, pamiętam dobrze moje początki w tej branży, było mega ciężko, stresu od cholery i jeszcze trochę, nie miałem do kogo się zwrócić po pomoc, a mięso z moich ust wylatywało częściej niż wydychane powietrze. Wiec nie zazdroszcząc innym nowym, chętnie pomagałem im by mieli lżej. Ma to tez na swój sposób sens bo mając kobietę za szefową, warto by miała ona doby nastrój. Jeśli ktoś ją doprowadzi do szału, odbija się to na reszcie więc jeśli cały zespół robił swoje = szefowa zadowolona = każdy w zespole ma spokój. Jako taki.

…z tym ze u mnie z tym już koniec, od teraz, od nowego cyklu niech nowi radzą sobie sami. A to za sprawą zdradzieckiej pindy która niedawno wbiła mi nóż w plecy. „Koleżanka” z zespołu której nie raz pomagałem. W momencie utraty pracy, w akcie desperacji postanowiła się chwycić brzytwy i próbując uratować swoją dupę która już dawno temu była na dnie oceanu, pociągnęła mnie ze sobą. Nie straciłem roboty. Aż tak źle nie było, ale trochę stresu przeżyłem, szczególnie, że trzeba było się tłumaczyć przed szefową.

W innych okolicznościach jeszcze bym to zrozumiał. Potępiłbym moralnie ale bym zrozumiał. Człowiek ma dzieci, to praca i utrzymanie ich jest ważne, nie chce stracić roboty wiec zrobi wszystko żeby się od tego uratować. Ok. Albo inna sytuacja – nic mi to nie da, ale nie lubię gościa/gościówy X wiec wbije szpile im w nerę. Ok, tez rozumiem, choć potępiam.

Ale ku**a nie rozumiem takiego zachowania w sytuacji gdy

A) nie będzie to wystarczające by uratować mi tyłek

B) gość X nigdy mi nic złego nie zrobił, w sumie to mi nawet pomagał…

Dlatego też wszystkim takim zdradzieckim pi*dom, serdeczne życzenia:

Pie**ol się! Wraz ze szczotą od kibla w dupę i przekręcić x3.

58500af56a33d862273161275fa782f8

…ok wyżaliłem się, jad wylany. Też nauczka dla mnie, nie pierwsza i pewnie nie ostatnia w moim korpożyciu…


Dodaj komentarz