Kolejny życiowy cel achieved


Cały maj, czerwiec i lipiec. Tyle czasu minęło od mojego ostatniego wpisu. Skonczyłem budować swój dach nad głową. Nie własnoręcznie, od poszczególnych prac miałem umówione ekipy, ale nie oznacza to, że było mi lekko. Jeśli ktoś uważa, że budowanie domu z wykorzystaniem ekip jest łatwe i przyjemne to a.) chyba wyobraża sobie sytuację gdy dom buduje ci wynajęta firma od a-z LUB. b.) nie ma pojęcia o czym mówi. W sumie jedno drugiego nie wyklucza. 

W moim przypadku od wbicia pierwszej łopaty do pierwszej nocy minęło dokładnie 13 miesięcy, co uważam, że i tak jest zajebistym czasem. Okupione to zostało masą wyrzeczeń, stresem, nerwami, brakiem czasu dla siebie i małżeństwa i totalnym wycieńczeniem, szczególnie pod koniec miałem już wszystkiego dosyć. Padałem. Dobrze, że sam koniec zaplanowałem tak, by rozpocząć od razu swój 2-tygodniowy urlop wakacyjny. Siedząc na tyłku pod nowym dachem, żaden wyjazd, nie myślcie sobie. Raz, że jakikolwiek wyjazd w tym roku to jedno z wyrzeczeń na rzecz domu (tak, powodem jest kasa), a dwa, że na miejscu była kolosalna ilość rzeczy do zrobienia. Urlop dawno minął, a ja jeszcze wszystkiego nie skończyłem. Naiwny ja, myślałem, że zajmę się domem przez 4, no góra 5 dni i resztę urlopu spędzę popijając herbatkę ziołową, siedząc na kanapie (jeden z dwóch mebli, które tu przywiozłem). Skończyło się codziennym robieniem czegoś od rana do wieczora.


Wiem, że jeszcze wiele wody w rzece upłynie nim ten punkt we wszechświecie będzie wyglądał tak jak sobie to wymarzyłem ale pociesza mnie w tym wszystkim chociaż fakt, że ów okres w moim życiu, kiedy to dzień dzieliłem na 3 etaty już za mną. Praca, budowa, dom i zajmowanie się córką. Wykreślić budowę.

Pamiętam, gdy na początku tej drogi, razem z moją drugą połową chcieliśmy by ktoś nadzorował to całe przedsięwzięcie. Nie taki zwykły kierownik budowy co tylko przyjedzie, powie co do poprawy, a co jest ok, ale ktoś kto będzie koordynował poszczególnych robotników (murarze, elektryk, cieśla, dekarz, instalacje woda/gaz…), pilnował terminów kto, kiedy ma wejść i do kiedy ma skończyć, a także by zamawiał co by było potrzebne, w razie potrzeby sam by po to jechał, by robotnicy nie stali na budowie w oczekiwaniu na towar. Taaaa, tak miało być ale po przeliczeniu kosztów plan ten runął niczym domek z kart i wszystkie powyższe obowiązki spadły na mnie. Wiedziałem, że to się prędzej czy później odbije na moim zdrowiu (zmęczenie). Miałem tylko nadzieję, że podołam na tyle,  by nie miało to wpływu na moją codzienną pracę. 

Na początku było ok, dawałem radę, ale drugie półrocze budowy ostro dało mi w kość. Chciałbym móc powiedzieć, iż spadek moich wyników w robocie nie był w żadnym stopniu spowodowany budową. Chciałbym. Ale nie mogę. Wiem, że tak było, bo  wielokrotnie musiałem poświęcić czas pracy na to by wcześniej dojechać na budowę, kupić coś w hurtowni bo ku**a ciężko było murarzowi tydzień wcześniej przewidzieć, że będzie potrzebował tej konkretnej rzeczy! …dowiaduję się w pracy, że szefowa komentuje mój spadek „formy” budową, że przez to widać jak mi poleciały wyniki. W duchu wiem, że ma rację.

Czy rok temu wiedząc, że tak będzie, podjąłbym taką samą decyzję? Tak. W tej kwestii nic bym nie zmienił. Bo to moje życie, dlaczego miałbym modyfikować swoje plany i marzenia życiowe dla korporacji? Tylko dlatego by nie spadły mi wyniki, a firma mogła zarobić nieco więcej? Krótko po ulopie miałem przeprowadzoną „ocenę śródroczną” (nihil novi dla korposzczurów). Przełożona, która sama niedługo też przeprowadza się do własnego domku, ale kupionego od developera, więc jej do ogarnięcia pozostała wykończeniówka, szczerze przyznała, że by się nie podjęła budowy chaty od podstaw. Nie wiem czy zniechęcała ją do tego ilość pracy, czy obawa o performance w korpo. Z drugiej strony przyznała, że rozumie iż każdy czasami musi w życiu zrobić coś dla siebie, co może odbić się na KPI’jach, ale cieszy się, że mam to już za sobą, oraz że  teraz będę miał więcej czasu by normalnie pracować. Nie ukrywam, byłem tym mile zaskoczony. 


Dodaj komentarz